piątek, 6 lipca 2007

USA 2007 Cleveland

4-6 lipiec 2007 - Cleveland, Ohio

Dom Państwa Adzioskich – amerykański przedpokój, 4 sypialnie, 3 łazienki, kuchnia, jadalnia, pokój gościnny, pralnia, garaż, duże patio z grillem na gaz (u nas rzadko spotykanym) i namiętność Pani domu (moja też – to rodzinne) – hamak.

Słowem przytulne „małe” gniazdko dla 2 osób. Okolica – to inne amerykańskie domki i brak sąsiadów o ciemnym kolorze skóry, co stanowi w Stanach powód do tego, żeby podwoić czynsze za wynajem domów na tym terenie. Nie spodziewałam się tego, że tak bardzo się tu zwraca uwagę, żeby sąsiedztwo było odpowiednie. Meksykanie i Portorykanie mieszkają sobie w swoich dzielnicach, Polacy w swoich a Murzyni w swoich – najczęściej w downtown, bo tam jeżdżą środki komunikacji publicznej, z których korzystają jako biedniejsza część społeczeństwa. Białych o średnich zasobach finansowych już całkiem wyparto nawet 40 km poza centrum i tam będą mieszkać dopóki nie sprowadzi się na ich osiedle pierwszy Murzyn czy Meksykanin i przyprowadzi za sobą innych. Wtedy ceny nieruchomości dramatycznie spadają na wartości, Biali się wyprowadzają na inne miejsce i z przytulnego amerykańskiego osiedla robi się nowe getto. Tak się dzieje w każdym mieście. Oj, nie kochają tu się za bardzo Biali i Kolorowi – oj, nie. Biali mówią, że Czarni są leniwi i żyją z zapomóg, kradzieży i dilerki a Czarni mówią, że odbijają sobie teraz wszystko za lata niewolnictwa i mają wszystko w ….

A jak im się nie podoba jak Biały coś dla nich nie chce zrobić, to straszą go, że jego zachowanie wynika z segregacji rasowej i chcąc nie chcąc nawet nauczycielki w szkole muszę poprawiać dzieciakom oceny, bo matki je zastraszają niepoprawnością rasową.

No nieźle sobie tu narobili, nie? Dlatego troszkę się nie dziwię, że się tak od siebie separują, bo oprócz tego, że się wszyscy strasznie boją policji, to jeszcze muszą uważać żeby coś nie powiedzieć niewłaściwego na Murzynów, bo za to też można skoczyć do puszki.

Oczywiście nie dotyczyło to przez cały tydzień Alexa i Krzyśka, którzy cały czas o sobie nawzajem mówili „my nigger brother”. Na szczęście robili to tylko w miejscach niepublicznych, bo obie z Magdą strasznie się na nich wkurzałyśmy z tego powodu.

Jak już wcześniej pisałam Alex jest swój i chłopcy przypadli sobie bardzo do gustu - na początku z powodu piwa (Red Stripe), którym Alex trafił w gusta Krzyśka, potem z powodu whisky a na końcu z powodu podobnego poczucia humoru. Można na skróty powiedzieć, że chłopcy są tak samo imprezowi,a jakby do nich jeszcze dołączył Phil – to byłaby już grupa nie do opanowania (wiesz Lila co mam na myśli-przyp. do mojej kuzynki). Tak więc spędziliśmy u Magdy i Alexa 3 dni na grillowaniu i imprezowaniu. Alex robi najlepsze na świecie żeberka w ilościach jak dla pułku wojska, więc groziła mam śmierć z przejedzenia. Na nasze szczęście pomogli nam, mieszkający za płotem nowo odkryci sąsiedzi Magdy – emigracja z końca komuny.

Co za historii człowiek się nasłucha w tych Stanach. Ludzie tu siedzą po kilkanaście lat, bez dokumentów z dziećmi urodzonymi już tutaj czyli amerykańskimi obywatelami i nigdzie się nie mogą ruszyć. Wybór mają jeden – jak wyjadą to już nie ma tu powrotu. Ale coś dzisiaj przynudzam, niestety jednak taka tu jest Polska rzeczywistość. Magda mówi, że „Szczęśliwego Nowego Yorku” to sama prawda.
Wracając jednak do Cleveland – to bardzo fajne miasteczko, położone nad ogromnym jeziorem Erie, które jest wielkie jak Bałtyk. Ponieważ staram się realizować plan – 1 miasto - 1 muzeum poszliśmy do największego na świecie muzeum rocka. Dowiedzieliśmy się, że najpierw był swing, potem gospel, potem blues, jazz i na końcu rock. Mnóstwo eksponatów od rękopisów piosenek Beatlesów po ciuchy estradowe Madonny, gitary Hendrixa i autobus Jonnego Casha. To wszystko było 4 lipca czyli w Dzień Niepodległości – nie mogliśmy się więc oprzeć, żeby nie pojechać na fajerwerki, które są puszczane z wielkim rozmachem w każdym mieście. Staliśmy na moście z naszymi braćmi Murzynami i oglądaliśmy sobie sztucznie ognie, a potem pojechaliśmy do centrum, żeby pójść do jakiegoś pubu i wiecie co? Zamknięte, tak jak u nas w święta, Krzysiek był szczęśliwy, że może spokojnie pojechać do domu na piwko i nie musi się szwendać po knajpach, bo wiecie jak on lubi zacisze domowego ogniska. I tak codziennie sobie spokojnie piwkowaliśmy, winkowaliśmy oglądaliśmy film, w którym występował Alex, aż przyszedł czas żeby opuścić to ciche ustronie i pojechać w świat – do Put-in-Bay i Chicago.

Ale o tym innym razem.
Pozdrawiam wszystkich
ale przede wszystkim bardzo chcemy podziękować Magdzie i Alexowi za ich polsko-macedońską gościnność.

DZIĘKI.

Anka i Krzysiek