środa, 18 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Tokio


(kliknij na zdjęcie a zobaczysz więcej fotek)

Po południu pojechaliśmy zobaczyć salon Toyoty, który miał być bardzo nowoczesny. Nic z tego, nie mieliśmy szczęścia tego zobaczyć. Mieli co prawda mnóstwo modeli z różnych kontynentów ale niestety pokazu w takiej fantastycznej kuli, już nam się nie udało zobaczyć, bo było za późno. Dzień wcześniej czyli 16, też nam się nie poszczęściło ze zwiedzaniem, bo zaspaliśmy na targ rybny i już tylko mogliśmy w jego okolicach zjeść zupkę, ale to było o 12 w południe. Dla mnie było to oczywiste, że nie zdążyliśmy, choć Krzysiek twierdził, że to niemożliwe, żeby tak wcześnie zamykali. Kto by się jednak przejmował takimi drobiazgami, jak się potem okazało, żeby zobaczyć pierwszą aukcję, trzeba byłoby tam być na 4,30 - NIEWYKONALNE. Chociaż cały dzień lało, jak z cebra, postanowiliśmy się poświęcić dla wszystkich, którzy czekają na zdjęcia i pojechaliśmy pod Pałac Cesarski, żeby zrobić zdjęcie zabytkowego mostku. Do Pałacu nie byliśmy zaproszeni, a szkoda, bo chętnie napilibyśmy się wtedy gorącej herbaty. A'propos herbaty - chińska jest lepsza i to o 100 razy. Za to popołudniu los się do nas uśmiechnął i juz po 3 godzinach łażenia w totalnym amoku po Electric City w Akihibarze, Krzysiek zakupił z rozpaczy dwa I-pody, ja - kartę i pokrowiec do aparatu. Zakupy to koszmar, a w mieście takim jak Tokio to już kompletny horror. Nie dość, że się cały czas gubisz, to jeszcze nie wiesz na co masz patrzeć tyle tu różności. To samo dotyczy ciuchów i innych pierdółek.
Musze już kończyć, bo po pierwsze kończy mi się kasa, którą muszę płacić za internet na lotnisku, a po drugie nie będę miała o czym opowiadać jak wrócę. Jeszcze tylko napiszę, że dziewczyny w Tokio ubierają się naprawdę fajnie (chłopcy też) i ja postanowiłam też trochę tego powiewu wschodu do Polski przywieźć. Nie zdradzę jednak tajemnicy. Będzie można mnie podziwiać na własne oczy po moim powrocie.

To tyle, pozdrawiamy

Anka i Krzysiek z samolotu do Hongkongu

wtorek, 17 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Nikko


(kliknij na zdjęcie a zobaczysz więcej fotek)

No i już wszystko się skończyło. Jesteśmy właśnie na lotnisku w Tokio, Krzysiek za chwilę leci do Hongkongu a ja za 3 godz. do Paryża. Wczoraj niestety nie udało mi się nic napisać, bo trochę z okazji Krzyska urodzin imprezowaliśmy i dlatego spróbuje dzisiaj nadrobić prawie 3 dniowe zaległości.Nie wiem czy mi się to za bardzo uda, ale po krotce napisze co się działo.

Wczoraj wiadomo - wieczorem impreza z Amerykanami i trochę ze Szwedami. Amerykanie oczywiście zdziwieni, że można pić breezerki a nie piwo i że w ogóle można tyle pić a nie np. tylko 2 piwka. No, ale niech im będzie, podejrzewamy, że dzisiaj Robbie nie wstał na zwiedzanie Tokio, przynajmniej będzie pamiętał o Krzyska urodzinach jeszcze przez jakiś czas.

Wracając jednak do zwiedzania - wczoraj byliśmy w Nikko, takiego ich mauzoleum Ieasu Togugawy (czy jakoś tak), który był najbardziej znanym japońskim szogunem. Miejsce ładne ale niestety cały dzień padało i zmarzliśmy przeokropnie nie zobaczywszy parady Festiwalu Kwiatów, który miał się odbyć tego dnia.

poniedziałek, 16 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Fuji


(kliknij na zdjęcie a zobaczysz więcej fotek)

Potem postanowiliśmy, że jednak tego dnia zanocujemy w hotelu w Gore (Zakopane) i sprawdzimy jak grzeją prawdziwe japońskie onseny. Oj, grzeją, grzeją. 41 st C a może nawet więcej. Niestety, a może na szczęście, nie ma łaźni koedukacyjnych, są jedynie prywatne dla 2-3 osób ale jak się chce iść, tak jak do nas na basen - to osobno kobiety i mężczyźni. No i to mi się najbardziej podobało. Same kobiety, mówiące po japońsku, więc nie wiesz co o tobie mówią i luz. Jedno jest pewne, nie stosują się do zaleceń Tosi z ,,Nigdy w życiu" dotyczących depilacji ,,niezbędnej w dzisiejszych czasach" Uwaga przerwa, bo się kończy bateria. Reszta jutro.

16 kwiecień 2007

Z jutra zrobiło się pojutrze, bo niestety nie kupiliśmy adaptera do japońskiego gniazdka i padł nam laptop, ale dzisiaj już mamy i coś napiszę. Niewiele co prawda, bo Krzysiek mi cały czas przeszkadza i każe mi kończyć, bo ciągle ma coś do popatrzenia albo na giełdzie albo na swoim nowym I-podzie. Aktualnie walczy z przerzucaniem zdjęć z laptopa do I-poda. Dostał 1/2 tego cuda ode mnie na swoje jutrzejsze urodziny.

A tak w ogóle to miałam napisać o Fuji i o okolicach. Okolice piękne ale organizacja podobna do naszej - góralskiej. W piątek o godz. 21-szej zamknięte wszystkie knajpy w okolicy, bo już chyba zarobione są te Japony na tyle, że im się nie chce więcej pracować. Na szczęście bardzo fajny starszy pan właściciel sushi baru otworzył i nakarmił nas pierwszym japońskim rybnym przysmakiem. O 22 w piątek wieczorem nareszcie się najedliśmy do syta sushi. No i dobrze, że do syta, bo następnego dnia hotelowe śniadanie w stylu japońskim dało nam popalić. Napiszę tylko tyle, że na jajko na miękko kazali nam czekać 20 min., ponieważ na ich pytanie czy chcę ,,fresh egg" ja powiedziałam, że oczywiście tak. W związku z czym podali mi surowe jajko, a na moją prośbę o gotowanie go przez 3 min we wrzątku powiedzieli, że będzie to możliwe dopiero za 20 min. Na szczęście hotel miał same zalety tzn. onseny, o których pisałam już wcześniej.

Acha - Fuji. No, żeby ją zobaczyć to trzeba pojechać kolejką górską, kolejką linową, autobusem i statkiem i już można sobie zrobić piękne fotki z majestatycznym wulkanem w tle. Podobno wchodzi się na niego 9 godz. a schodzi 5. I jest takie japońskie powiedzenie, że każdy Japończyk powinien wejść chociaż raz w życiu na górę Fuji, ale tylko głupiec wchodzi 2 razy. Na szczęście nie jesteśmy Japonami i nie musimy się tam wdrapywać, bo byłoby ciężko. Zresztą na zdjęciach będzie widać ten porządnie ośnieżony szczyt o tej porze roku. Największe jednak na mnie wrażenie zrobiła aleja drzew cedrowych, które miały 350 lat, która przechadzaliśmy się w miejscowości Hakone. Nie udało nam się tam jednak zabawić dłużej, bo w soboty nie ma szans na wolny pokój w żadnym hotelu ani pensjonacie czyli ryokanie. Może nawet to i dobrze, bo tym sposobem późnym sobotnim wieczorem dotarliśmy do Tokio. Ale o nim jutro, bo tu jest dopiero czad.

Anka

niedziela, 15 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Narita


(kliknij na zdjęcie a zobazcysz więcej fotek)

Tak sobie to czytam i zauważyłam, że brakuje mi jednego dnia, czyli 15 kwietnia. Wtedy byliśmy w Naricie na Festiwalu Bębna. Jeszcze pogoda była piękna i choć trochę zaspaliśmy warto było tam pojechać, bo jak bębny zagrały, to było coś. W pochodzie uczestniczyły nawet 5 - latki z malutkimi bębnami i cale mnóstwo seniorów, pewnie z jakiś Kółek Gospodyń Miejskich. Dobrze, że nie pojechaliśmy do Kamarury na Festiwal Łuczników, bo podobno tam nie było nic widać, tyle było ludzi.

sobota, 14 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Nara


(jak klikniesz na zdjęcie to znajdziesz więcej fotek)

14 kwiecień 2007

Bardzo wiele się wydarzyło od ostatniego pisania. Aż nie wiem od czego zacząć.Po pierwsze Krzysiek się mimo wszystko wyspał i wstał nawet wcześniej ode mnie. Jak on to mówi ,,zapaliliśmy lont" i pojechaliśmy do Nara (Gniezna). Ja doznałam oświecenia, bo przecisnęłam się przez dziurę w kolumnie buddyjskiej świątyni. Krzysiek niestety nie chciał się oświecić, ponieważ obawiał się, że nie wyjdzie z tego cało. Pozostał nie oświecony, za to załatwił mi w pięknej shintoistycznej świątyni deseczki do pisania życzeń i zrobił 100 zdjęć danielom, które w ilości 1500 szt. żyją w parku w Nara.

piątek, 13 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Himenji


(kliknij na zdjęcie a znajdziesz tam więcej fotek)

To było wczoraj. Dzisiaj już było lepiej, tylko ja z kolei miałam napady senności i zasypiałam w każdym środku lokomocji. Na szczęście dzisiaj udało nam się zobaczyć i Zamek Białej Czapli w Hijmei i Złoty Pawilon i ogród Zen w Kioto. A potem to już tylko jedzenie i spanie. A propos jedzenia: jeszcze do tej pory nie udało nam się zjeść sushi, a tak sobie obiecywaliśmy. Normalnie, wszędzie albo kolejki do baru albo soba (zupa), która nie zawsze jest zjadliwa. Podobno co kucharz, to inna soba. To tak jak u nas z żurem, chociaż tu soba to raczej rosół z makaronem ryżowym, porem i rybą. No i chyba zgłodniałam a jest już 1,45. Właśnie przebudził się Krzysiek i powiedział, że mi więcej nie pozwoli na popołudniowe drzemki, bo mu się tłukę po nocach. Za to on wstaje codziennie o 7, i mówi, że już jest wyspany. Może powinniśmy brać pokój z jednym łóżkiem skoro śpimy na zmiany? Spróbujemy od jutra.

Teraz dobranoc.
Sajonara
Anka i chrapiący Krzysiek

czwartek, 12 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Kioto


(kliknij na zdjęcie a zobaczysz więcej fotek)

Już po 19 godzinach we wtorek 10 kwietnia 2007 r o godz. 18 czasu Tokijskiego wylądowaliśmy na japońskiej ziemi. Nie zaatakował nas tłum potomków samurajów i jak do tej pory nie odczuwamy takiego dyskomfortu. Szczerze pisząc, trochę jesteśmy zaskoczeni, że nie ma takich tłumów na ulicach, jakich się spodziewaliśmy. No może w Tokio będzie gorzej, ale w Kioto (naszym Krakowie) i Hijmei (Pieskowej Skale) jest bardzo przyzwoicie. Krzysiek jest zachwycony, że wszędzie jest cywilizacja, którą dla niego jest nieograniczona ilość automatów z napojami - także z ciepłą kawą- oraz wszechdostępny darmowy internet. Słynna japońska organizacja i punktualność bardzo ułatwia podróżowanie, najdłużej czekaliśmy – z wyboru- na autobus - 20 min. Z rozkładu jazdy pociągów można regulować zegarki, czego i naszym kolejom życzę. Poza tym, już dawno, tak wiele komunikacją miejską się nie poruszaliśmy i dzięki temu mamy okazję poobserwować lokali. Uwaga! Są bezzapachowi i wszyscy mają czyściutkie buty. Krzysiek mówi, że jak na naszych ulicach byłoby tak wszystko czysto wybetonowane, to też byśmy tak wyglądali, ale mnie się nie chce w to wierzyć. Niestety panie w kimonach to już przeszłość - widzieliśmy 5. Natomiast dziewczyny w podkolankach lub w kolorowych stopkach i w beznadziejnych czarnych półbutach -to norma. Jak zabroniono im siedzieć w przedszkolach "po japońsku", żeby nie krzywić nóg, to teraz same sobie to robią, kupując pseudoszpilki lub kaczuszki. Widzieliśmy kilka fajnych okazów, w dodatku ufarbowanych na rudo. My jednak nie musimy chodzić w szpilkach, żeby utykać i powłóczyć nogami. Napięty plan zwiedzania, trochę daje nam w ....stopy. Krzysiek już pierwszego dnia musiał kupić sobie nowe buty, bo poprzednie kupione specjalnie na wyjazd, go wykończyły i ledwo udało mu się dokończyć spacer po Ścieżce Filozofii. Zamiast kontemplować 1000 kwitnących na różowo drzew wiśniowych, marzył o nowych wygodnych butach.

Pozdrówka
Anka

wtorek, 10 kwietnia 2007

Japonia 2007 - Pierwsze Chwile


(kliknij na zdjęcie a zobaczysz więcej zdjęć)

Termin: 9 do 19 kwiecień 2007 r.
Podróżnicy: Anka i Krzysiek
Miejsca: Kioto, Himenji, Nara, Fuji, Nikko, Narita, Tokio

Tym razem nasze kolejne marzenie. To inny "kosmiczny" świat, który pewnie nas oszołomi swoją ultranowoczesnością i odmiennością. Spodziewamy się, zobaczyć inną Azję niż ta hinduska czy chińska ale czy ona nas nie onieśmieli.