wtorek, 17 października 2006

Indie 2006 - Delhi


(kliknij na zdjęcie a znajdziesz tam więcej fotek)

17 październik 2006 – Delhi

godz. 08.20 –przylot Ani, Anki, Grażyny i Krzysia J.

12.00 – kwaterunek w Hotelu Namascar – na Pahargandzu – 350 rp. + 100 rp

godz. 15.00 – przylot z HK reszty wycieczki czyli Krzyśka i Maćka. Mieli nas oczekiwać o dzień wcześniej ale niestety Indian Airlines nie potrafiły naprawić samolotu w Hong Kongu. Po wejściu na pokład okazało się, że nie mogło być inaczej – samolot był prawdopodobnie jednym z pierwszych wyprodukowanych Airbusów i nawet numery miejsc były zatarte. Ale, żeby uspokoić pasażerów, alkohole były podawane podwójnych porcjach bez pytania.

Zwiedzanie dzielnicy, obiad w India Club, rezerwacja biletów na pociągi. Stacja New Delhi jawi się jak wielkie koczowisko z setkami kolejek po bilety, ale dla nas jest specjalny pokój rezerwacji i klimatyzacji, gdzie można zaplanować podróż przez całe Indie, na szczęście bierzemy tylko 2 pociągi – do Jaisalmer 19godz. i stamtąd do Jodhpur 6godz. sleepingiem z klimą, wszystko za 100zł od łebka. Na biletach, które się otrzymuje w kasie Hindusi wpisują wiek pasażera. Dla nas to oczywiście był numer łóżka i okazało się, że mamy 2 bilety z tym samym numerkiem. Oczywiście byliśmy pewni, że nas oszukano a co gorsza kazaliśmy innym pasażerom zejść z naszych łóżek Oświecił nas konduktor i wskazał prawdziwe miejsce spoczynku, ale możecie być pewni zawsze białas będzie miał miejsce przy drzwiach..

Kolacja w Friday na Connaught Place oraz piwo na rooftopie naszego hotelu

A oto nasze pierwsze komentarze:

Ania W: Teraz wiem jak to jest być małpą w zoo. Jezu! Jak to dodrze, że usłyszałam od Maćka o „pri peidch” taxówkowych - zjedliby nas bez tego żywcem.

Grażyna: Kurwa! Szok! Same ciastka owsiane i cola. Gdzie te zjadliwe owoce?

Jakimiak: Przysłać sanepid. Hotel z różowymi lamperiami a Grażynę dźwiga na każdym urynowym skrzyżowaniu.

Maciek: Myślałem, że trafiliśmy akurat na TAKĄ dzielnicę i wszędzie będzie inaczej. Niestety się zawiodłem.

Krzysiek: Brud, smród i grzyb rośnie. Jak w kawale.

18 październik 2006 - Delhi

Bez śniadania wyjazd na zwiedzanie do Czerwonego Fortu taxi za 600 rp

Wiewiórki, tron ,

Meczet – ludzie pająki

Obiad w India Club

18.00 – wyjazd do Jajsalmeru pociągiem

Piwko (zgarowanie) na roof topie naszego hotelu. Piwo było STRONG, i tak lepiej wyglądało niż to sprzedawane na Paharganju.

Komentarz Maćka:

Mają tu super latryny na ulicy, bez drzwi, Urinasi obok budki z kurczakami. Ciężko przejść na drugą stronę ulicy na postój taxi, ale potem już z górki: fort czerwony – standard monument, ale za to miejscowy meczet gwarantuje moc wrażeń: przejście przez miasto ludzi śmietnika, budy z niewiadomo czym i super hardkorową muzyką islamodisco, i wreszcie stada ludzi pająków i dzieci tarzających się pod schodami do meczetu. Na szczęście nie można było wejść do środka. Powrót rikszą do hotelu przez Old Dehli to lepsze niż najlepszy pałac strachów w wesołym miasteczku. Później to samo na dworzec kolejowy i równie niewiarygodne odnalezienie właściwego pociągu. Przylepione do wagonów listy nazwisk upewniają, że jednak musimy wsiąść: WARS z lat 50-tych.Mała być restauracja, ale nie doczepili. Pozostają herbatniki i whisky z colą.

I fragment mojego listu do Martina:

„..Jak na razie radzimy sobie dobrze, chociaż nie jest łatwo, bo brud, smród i hałas otacza nas z każdej strony. Delhi jest bardzo, bardzo brudne i głośne. Wielu tu żebraków w różnym wieku a uliczni sprzedawcy, tak jak w Egipcie, napadają białego człowieka non stop. W Delhi zdążyliśmy zobaczyć tylko Czerwony Fort i meczet muzułmański ale tylko zewnątrz bo wpuszczali od 14 a my spieszyliśmy się do pociągu…”